Uwielbiam temat wiedźm, czarów, starych dziejów, kiedy ludzie wierzyli w magię i potajemnie ją praktykowali. Kocham literaturę w tej tematyce, dlatego kiedy ujrzałam książkę “Wiedźmy piwne” rzuciłam się na nią bez zbędnego zastanowienia. I tak oto dałam się złapać…
“Wiedźmy piwne” to książka Adama Molendy wydana w 2020 roku przez wydawnictwo Akronim. Zalicza się gatunkiem do literatury obyczajowej, romansu. Szczerze mówiąc na pierwszy rzut oka zaintrygowały mnie tylko i wyłącznie tytułowe wiedźmy. Opis umieszczony z tyłu egzemplarza nie mówi zbyt wiele o treści. Okładka kiepska, przedstawia filiżankę gorącego naparu i kwiatek w niezbyt dobrej jakości. Ilustrację zaczerpnięto z internetowego banku zdjęć. Oszczędnie i niezbyt imponująco.
Tytuł sugerował, że będzie to książka o wiedźmach, jednak po przeczytaniu pierwszych stu stron zaczęłam mieć poważne wątpliwości. Treść bardziej skupiała się na problemie balbutania głównej bohaterki i historii jej rodu. Autor podjął się wielu wątków, lecz nijak one ze sobą współgrały. Nie jednokrotnie zastanawiałam się do czego to doprowadzi.
Kluczowy wątek, a raczej jego brak
Tajemniczy napad, niemowa, balbutanie, utrata męża, sny o jednorożcu, czy historia rodowa. Nie mam pewności co było głównym wątkiem. Molenda zaczynał wiele tematów i bardzo oszczędnie je opisywał. Brnęłam przez kolejne strony czekając na przełomowy moment, aż nagle… wszystko skończyło się happyendem. Morał z tego taki, że autor chce swoją powieścią uzmysłowić, że z każdej sytuacji prędzej czy później znajdujemy wyjście.
Język jakim posługuje się autor jest bardzo przyjemny. Łatwo przyswajalny, z dozą romantyzmu, komedii przeplatany historycznymi wzmiankami sprawia, że książkę czyta się z zaciekawieniem, lekko i szybko. Styl książki mogłabym określić jako typowy dla lektur szkolnych. Nie umiem jednak tego uzasadnić. Zwyczajnie “Wiedźmy piwne” kojarzą mi się z literaturą czasów szkolnych.
Pomimo zawodu, że nie pojawiły się w książce autentyczne wiedźmy, muszę przyznać, że jestem zadowolona z lektury. Myślę, że zapamiętam ją na długo, a może nawet do niej wrócę. Szkoda mi jednak, że wszystko zostało spisane w sposób dość oszczędny, a koniec nastał szybciej niż mogłabym się spodziewać. Molendzie należą się też brawa za świetne kreowanie niepowtarzalnych postaci. Polecam książkę wszystkim fanom literatury obyczajowej, romantycznej. Idealnie sprawdzi się na jesienne wieczory.