Zachęcona opiniami i recenzjami, postanowiłam podjąć lekturę autorstwa Marka Edwardsa „Zło pójdzie za tobą”. Połączenie thrillera psychologicznego z elementami powieści grozy to totalnie moje klimaty. Jak szybko do książki się zapaliłam, chociażby przez fakt imponującej satynowej okładki, tak szybko zgasłam. Pierwsze 50 stron było trudną przeprawą, w zasadzie uznałam, że nie dam rady dalej przebraną przez książkę i nie ma co się zmuszać. Nie mam jednocześnie w zwyczaju porzucać „niedoczytanych” książek i dałam jej drugą szansę. Dobrnęłam do około strony 150, gdzie można powiedzieć, że cokolwiek drgnęło.

Prosta historia Laury i Daniela, którzy wybierają się w podróż po Europie, ostatniej takiej przed założeniem rodziny – kto by tak nie chciał. Bohaterowie mają dużo kasy, mogą chwilowo nie pracować, pozwolić sobie na kilka miesięcy w podróży – wymarzony scenariusz. Niech będzie, temat popularny, ale do przełknięcia. Od samego początku zaczynam czepianie się: w mojej opinii, postacie przedstawione bezpłciowo, bez wyrazu. Zawsze, kiedy czytam książkę, autor maluje w mojej głowie scenerię, a bohatera zgrabnie kształtuje w postać, z którą nie chcę się rozstać do końca historii. Coraz lepiej go poznaję, odkrywam. kim jest, co myśli i podejmuję decyzję czy go lubię, czy też nie. Czy jest dobry, zły, czy też do ostatnich stron będzie dla mnie zagadką. W tym przypadku nie miałam z czego stworzyć kreacji. Miałam wrażenie, jak by autor chciał „przepchnąć” historyjkę o dwójce trzydziestoparolatków wsiadających do pociągu do Rumunii, żeby potem przez lwią cześć fabuły, bardzo powoli szykować czytelnika na wielkie zaskoczenie.

Zatem niedoszłym małżonkom zostają skradzione dokumenty i bilety, w czasie kiedy postanawiają nielegalnie, zasnąć w przedziale sypialnym. Przy okazji poznają rumuńską parę, która do nich ochoczo zagaduje, ale od razu widać, że przyjaźni z tego nie będzie. Ostatecznie główni bohaterowie z braku możliwości okazania jakichkolwiek dokumentów, wraz z nowo poznaną dziewczyną, zostają wyrzuceni z pociągu przez dróżników, na opuszczonej stacji. Postanawiają maszerować wzdłuż torów, aby dotrzeć do jakiejś aglomeracji. Po drodze nowa koleżanka idzie w las za potrzebą i w taki oto sposób, znika narzeczonym z radaru. Zmartwieni co się z nią stało, wchodzą w zarośla i zaczynają poszukiwania. Docierają do podejrzanego domu na środku polany, a to, co w nim spotykają, przewraca ich życie do góry nogami …

Mega ciekawie się zapowiada. Zonk, wcale nie, tempo akcji – ślimacze, nie zliczę, ile razy przy czytaniu zasnęłam. Rozwój dramatów tej pary – nieudolny, nieprzekonujący, naiwny. Czy czułam się omamiona i zmanipulowana? Niestety nie. Poszatkowane informacje, zdradzane żółwim tempem – klasa, nie odkrywanie do końca przyczyny traumy dwojga młodych ludzi – ekstra motyw, tajemnica wokół zła, które towarzyszy bohaterom – rewelacja… ale nie w takim wydaniu, nie tak sprzedane, nie w takiej otoczce. Za to stwierdzam, że należy docenić autorów, którzy to potrafią, bo to wielka sztuka, dobrze zaaranżować taki styl rozegrania historii. Pocieszające jest, że w ostatniej części opisy nabierają kolorów, przy czym, jeśli początek był bezbarwny, większość wątków nie zjednała mnie do siebie, na dodatek rozwijały się niezwykle powoli, czwartej części nie udało mi się kupić. Nie przekonała mnie, zupełnie mi nie pasowała do całości. Próba zbudowania mroku, nieprzewidywalności, niedosytu – niczego takiego nie poczułam, choć dostrzegałam wysiłki autora. Poczułam za to, że „przyczajona forma” przydługawej lwiej część powieści, została poświęcona na rzecz spektakularnego zakończenia, bo niechybnie takie by było, gdyby wszystko poszło, jak należy. Jeśli ktoś się zastanawiał czy autor ma w sobie jakąś energię, to znajdujemy ją właśnie tutaj, jego mniej lub momentami bardziej twórcze pióro, skumulowało się w tej części powieści.

Podsumowując, przez większość czytanej treści czułam się, jakby powieść pisało dwóch różnych ludzi, jeden, który skutecznie mnie usypia i zanudza oraz drugi, który wyskakuje jak z kapelusza z nieprawdopodobnym rozwojem sytuacji, próbując dla odmiany mnie przerazić. Adrenaliny ani strachu nie było, jeśli ktoś pisze, żeby nie czytać książki w nocy, bawi mnie tym komentarzem, ale wynika to tylko z tego, że nie brzmiało to spójnie, ani wiarygodnie. Prawdą jest, że zmuszałam się, żeby przez tę historię przebrnąć i mieć ją za sobą. Myślę, że gdyby autor inaczej poprowadził narrację do części czwartej, to mogłoby się udać, zaskoczyć i zrobić zamierzone wrażenie. Inaczej rozumiem pojęcie budowania napięcia, co popchnęło mnie do myśli, że to nie jest książka dla mnie, może dla młodszego pokolenia ?? Przyznaję, że niektóre treści były dowcipne, dobrze oddawały atmosferę chwili, po czym wracały w punkt naiwnej i słabej narracji, co mnie szokowało, jak to możliwe, że to pisała jedna osoba? To rozwalało wszelkie próby „wciągnięcia” czytelnika w trudną sytuację Daniela i Laury. Mimo dobrego pomysłu na „zło”, które się działo w domu na polanie, 500 stron to do prawdy nikczemne zmęczenie materiału, które zabiło cały fun z tej historii. Mam w zanadrzu jedno wyjaśnienie: może powieść traci przez tłumaczenie i wypadałoby ją przeczytać w wersji oryginalnej?

Write A Comment